pisany

zamiast książki

Archive for the ‘z sieci’ Category

B-to-wystarczy

11 Komentarzy

W pisaniu szukam codzienności. Codzienność mnie wzrusza, a podana w sosie bez patosu jest jak chleb. Nie nudzi się. B-to-wystarczy jest odpowiedzią na moje zapotrzebowanie. Dojrzalej, bez umizgów. Ostatnio zwracam uwagę na umizgi i kokieterię, a tu czysto, schludnie i o ważnych sprawach. Życie to ważna sprawa. I wcale nie nuży, a mogłoby, dla mnie to rodzaj klasy, żeby o życiu codziennym bez fajerwerków i ekstrawagancji tak napisać. I nie wiem czemu to nie jałowe jest, a przecież mogłoby. Prosty styl sam się obronił.

Fragmenty wybrane:

konćzy się ten tydzień i całe szczęście…jakoże od poniedziałku tworzy on ( tydzień ) pasmo nieszczęśc. w poniedziałek, autobus chciał mnie zabic, chyba instynkt samozachowawczy mnie uratował, wieczorem dostałam wieści, jakich nigdy nie chciałabym usłyszec, we wtorek zaczęły się kłopoty ze zdrowiem Baśki, w środę, klient awanturę zrobił, wczwartek, okazało się, ze doszło do niedopatrzenia i zaniechania i w czwartek, porada prawna stała się przyczynkiem do kolejnego prawie zginięcia pod kołami, w czwartek, spadł laptop uroczego a dzis mój szwankuje. wprawdzie dwie sprawy rozwiązały się pozytywnie i wieczorem jedziemy sobie do Pęchratki ti jestem juz tym pechem zmęczona a do kompletu, boli mnie głowa. mam nadzieję, ze to wszystko skończy się dobrze a nie zawałem lub innym wylewem. Uroczy trwa…malowanie trwa, Basia oswaja się z przedszkolem. a wszystko było takie piękne…
b-to-wystarczy 2008-09-05 14:58:08

siedzenie w domu przysposabia ból głowy. można się upierac, ze to kaszel przysposabia ból a nei siedzenie w domu a ja tak myslę, ze wszystko na raz. głownie siedzenie w domu. w pracy, nie ma czasu myslec o bólu gardła, głowy, kaszlu i takich tam…jesli ogólnego rozbicia nie ma. Leki antyhistaminowe powodują, ze spię na siedząco, jednakże ze spania nici, bo kaszlę całą noc jak przepełniony oddział gruźliczy. cholera. do tego wciąz mi się kołacze decyzja niepodjeta pod pulsującą czaszką. przyjąć nie przyjąć? a dlaczego nei przyjąć? a moze jednak przyjąc? co z tego, ze niepełnosprawny? to prawda, ze wszyscy lubią spotykac się z ładnymi ludzmi ale moze jednak nei wszyscy ustalają to jako priorytet? a moze  zaangażowanie w prace będzie większe niz normalnie?  i juz wiem, ze ponieważ rozważam to tak usilnie to juz wiem, ze w poniedziałek powiem, „proszę przyjść w srodę do pracy”. obym  nie żałowała…i jakos nie mogę  znaleźć żadnej kobietki do pracy. przychodzą albo zbyt młode albo zbyt wykształcone z oczekiwaniami. oczekiwania wynikają oczywiscie z cv, bo w trakcie rozmowy, panie zdecydowane są, to jednak…pań , których szczytem marzeń jest bycie office manager’em  to ja nie chcę…asystentki prezesów…eeee, to nie miejsce dla asystentek. i jakos tak…do tego, polecony klient zmienia zdanie i juz nie chce kupowac, tylko wynajmowac i pomysł ma, zeby pomieszkać w różnych miejscach na próbę, bo jeśli kupować będzie to chce wiedziec jak mu się mieszka w tym miejscua moze jednak wyjedzie znó zagranicę to mieszkanie mu nie potrzebne…i trzyma się mnie jak rzep psiego ogona! on poczeka, ja wyzdrowieję i znó poszukamy i juz mam go dość ! marudny ! zepsuty!
wiosna za oknem szara…to moze i dobrze? nie żal mi tak bardzo tego, ze siedzę w domu…a Baś ze mną. dotrzymamy tak do wtorku aby we wtorek bezpiecznie wziąc narkozę…strasznie się boję o Baś. podobno nie powinnam a jednak…i stanęło jak widać na pierwotnej propozyci dentysty – leczenia w narkozie. wyczerpane wszystkie możliwości i narkoza jest konieczna, dobrze, ze nas na to stac…jak wiele spraw zależy od pieniędzy! jak z bardzo wielu rzeczy trzeba by zrezygnowac zarabiając 1500zł, jak wiele spraw oczywistych, stałoby się niedostępnymi. chyba muszę porozmawiać z Japanem o ulotkach reklamowych. chodzi mi po  głowie pewien pomysł…całkiem niezwiązany z nieruchomościami. tylko ubrac w słowa, moze poszukac metod, znów mnie korci dawno podjety zamysł. może? a może?  a weekend, powinnam piec pasztet…i żurawinę smażyć. Basia kończy  w tym miesiącu cztery lata! prezentem od nas, juz się cieszy. jakos nie umiemy zachowac w tajemnicy…i jakaś mało decyzyjna się stałam bo nei wiem, zrobic dziecięce urodziny czy  zostawic rodzinne, tak jak to pierwotnie zaplanowane było? Basia jakoś nieszczególnie zżyta z dziećmi w przedszkolu a ze znajomych to dwojka raptem…rodziców byłoby więcej niż dzieci. nie wiem, pomyślę, wesprę się Uroczym w decyzji. moje dziecko ma juz cztery lata!  czas mknie jak rakieta…a związek, przeszedl w kolejny etap, wcale nie gorszy. chyba się położę, całonocny kaszel wykończył mnie, jestem niewyspana i zmęczona. i potrzebuję fryzjera!
b-to-wystarczy 2009-03-06 12:36:14

moja trzecia córka znów chora i znów z wysoką temperaturą. strach przed sepsą powraca. latem, zaszczepimy a zimą jeszcze czeka nas, podobno wręcz epidemia grypy. podobno idzie z wyspy.cechą matki jest strach o dziecko. więc mam tę cechę. moja druga córka, ma torbiel, kamienie i powiekszoną trzustkę. moja wina. żle wychowałam, żle odżywiałam, byłam pobłażliwa. moja córka pierwsza, znów chce zacząć przygodę szarego mundurka. a i dobrze. a ja łapię się na bezmyślnosci..dzis, w blue city nie miałam na mysli nic. czyzbym osiągnęła stan jakiego pragnęłam? a tym samym dostałam cos nieprzemyslanego? uważaj o co prosisz bo dostaniesz to i nie będziesz wiedziała co z tym zrobic…pilnowałam się, zeby nie przedobrzyc i ot. bezmyślnosc. całkowita. a człowiek powinien myslec, rozważać, analizowac. budowac siebie wciąz. rozwijac. i jak tu z bezmyślnoscią osiągac cel? sprowadziłam siebie do poziomu ameby. wykonuję, nie myślę.nie rozważam.to tez nieprawda. zamieniłam się na trochę w jedyną płaszczyznę mojego życia i tak bardzo się po niej rozmazałam, ze stałam się bezwolna. reszta jest barwnym filmem. mam ochotę na tanią mielonkę, pachnącą, na kawałku żytniego pieczywa. Baśka gra…ni na cymbałkach ale to zadna róznica, „słuch” się krzywi i marszczy i drgawek dostaje. nieprecyzyjne narzędzia grające zamieszane sa w ksiązkach. nie kupujcie dzieciom takich! w prezentach! dajcie rodzicom szansę…a MEN wymyślił nowe wymagania dla przedszkolakó. archutekturą mają się interesowac, muzyki słuchac z uwagą, zwłascza tej poważnej i malarsto mieć opanowane i „MEN chce, żeby pięciolatek opanował kilkadziesiąt umiejętności. Poza standardowymi, jak np. mycie zębów czy rozróżnianie strony lewej i prawej ma mówić płynnie, niezbyt głośno albo w skupieniu słuchać muzyki, w tym muzyki poważnej. Powinien też interesować się malarstwem, rzeźbą i architekturą. no musiałam, jeszcze raz to przeczytac. rodzic ze mnie niedokładny bo nei sprawdziłam we wrześniu, jakich to rzeczy po moim dziecku spodziewa się MEN, nie powiem, jakich ja spodziewam się po MEN! nie sprawdziłam, bo po przedszkolu spodziewam się, ze zadba o moje dziecko wtedy, kiedy ja nie mogę, bo musze robic inne rzeczy! a  tu o tak się jawi edukacja…szesciolatek do szkoły a przedszkolak na architekturze ma się znac! szkoda, ze leczyc nie musi. niech sobie men postawi sobie wymagania odpieprzająć się od mojego dziecka! ono i tak inteligentne nad wiek. chcę, zeby się bawiło, uprawialo wszelkie zabawy dzieciństwa, zeby się cieszyło, zeby  ambicja mpjego dziecka była ambicja a nie wymogiem! niech się dorosła baba wypcha sianem i zostawi dzieciom ich dziecinne sprawy do zalatwienia. wiara w Świetego mikołaja niech zostanie wiarą w niego. uczmy dzieci imion reniferów i pokazujmy  mrówki kroczące drogą i budujmy zamki z piasku…dzieciństwo to bardzo ważny etap w życiu człowieka. niech będzie szzczęsliwe i mądre, nie przemądrzałe. „Siedlisko” obejrzałam całe, w dwa dni. z uśmiechem. ostatni odcinek, którego nigdy nei widziałam przesłodzony. reszta…znów bym zobaczyła…
b-to-wystarczy 2009-01-17 23:14:48

autor: b-to-wystarczy.blog.pl

Written by pisany

25 marca, 2009 at 9:48 am

Napisane w z sieci

Maga

3 Komentarze

Wiosną rozluźniam kryteria zainteresowania, zaczynam szukać szczęścia i Bóg mi świadkiem, prawie nigdzie nie udaje się bez pewnej wstydliwości pisać o szczęściu. Co więcej świadomi autorzy nie obnoszą się z tym, ale wiedzą. Wybrałam maga.blog.pl. Dawno nie było tak łagodnie, spokojnie, pogodnie. Odwaga w pisaniu o miłości. No kto by się podjął, bez tego przekleństwa, że o szczęściu nie wypada, bo nieciekawie? Maga robi to małomelodramatycznie, opisywane szczęście bohaterów nie razi czytelnika, ani nie rani oczu hiperbolizacjami. To dobra lektura na wiosnę, nawet taką która jeszcze nie przyszła.

Fragmenty wybrane:

tak tylko, tak sobie 2008-06-16
tak, to był naprawdę długi dzień, taki dzień, który trwał całkowicie od rana do wieczora, bez przerwy na reklamę, na oddech. W ten jeden dzień zdążyłam: wystraszyć się, oblać egzamin, poczuć się strasznie samotna, zwątpić we wszystkie numery w komórce, popłakać, zrobić prezentację, otrzymać bardzodobry, pożartować, zjeść obiad, pograć w literaki, przeczytać pięć dramatów, obejrzeć film, zapragnąć pojechać do Nowego Tomyśla, pójść na spacer, bawić się na placu zabaw, obalić grawitację, odzyskać grawitację, całować się, udawać rower, patrzeć na wodę, wymyślić wielkie szachrajstwo, odzyskać, ułożyć, niespodziewanie zasnąć.
Z tego całego dnia został mi jakiś ból mięśni, cofnięcie strachów od gardła aż do brzucha, chmur z oczu aż do skroni, jakieś postanowienia, jakiś głęboki oddech, sny o niczym. Takie rzeczy.
I uparty znak zapytania, który wciska mi się między to a tamto, pokłada na sprawach i rzeczach, na ludziach i miejscach, który się Domaga, Upiera i Żąda Wyjaśnień.
Nieważne.
(wychodzi na to, że jeśli każde życie to droga, to moja nie ma kierunku że w tył i do przodu, tylko jakieś zawijasy, zakręty, rozwidlenia i szlaczki, że chociaż uważa się, że powinno się przez życie jakoś od punktu a do b, liniowo, to może u mnie jest trochę inaczej, może po drodze mam wyrysować jakieś rzeczy, panny z Avignion, kawiarnię w Arles, może to, co mi się teraz wymyka- będzie miało sens i porządek, kiedy na to popatrzy się z góry?)
Trochę bredzę, wiem.

rozprężenia promienne 2009-03-02
Kiedy się budzę, Marek już nie śpi. Patrzy na mnie oczyma rozmglonymi od jakichś niedospanych snów, wyciąga rękę i pokazuje na ścianę, na której pręży się zaczepnie zaokienna resztka słońca.
– To dla ciebie.
Ma głos zamszowy i mleczny. Zastanawiam się.
– To od ciebie?
– Nie, pojawiło się dokładnie wtedy, kiedy otworzyłaś oczy.
Przez chwilę jeszcze się waham, ale ostatecznie decyduję się uwierzyć  w to przekorne odwrócenie mane, tekel, fares, które nadprzyrodzony ironista wysmarował mi na ścianie. Nie będzie żadnych uczt Baltazara, na śniadanie mam kanapki z ogórkiem, kot przechadza się i mruczy, Grzegorz chrapie na podłodze. Wtulam się jeszcze na chwilę w Marka i wwąchuję się w jego zapach – coś jak mydło, śnieg, pierze i papier. Miękko mi.

Sceny z życia małżeńskiego 2008-01-04
I teraz wszyscy pytają mnie jak to jest w tym małżeństwie, te łaskotliwe głosy, co się zmieniło, maga, jak się jest mężemiżoną? A ja nie mam nic do powiedzenia, wszystko jest tak jak było, może trochę bardziej. Nieistotne drobiazgi- grafik zmywania na lodówce, wspólne pieniądze i ciągle zapominam, że to moja kolej zrobić pranie. A tak naprawdę wszystko rozgrywa się gdzie indziej- lubię jego oczy, kiedy całuje moją twarz, jakby się przeciągały, znajdowały, umoszczały we mnie. Przed przebudzeniem moja dłoń delikatnie wędruje po jego ciele, sprawdza linie, na moment zatrzymuje się na kości biodrowej, chowa w zakrzywieniu kręgosłupa. Przez jego skórę wróżę sobie dzień. Trudno obudzić się inaczej. Są jeszcze te wszystkie drobiazgi- kanapki chowane do mojej torby, kiedy wyruszam na zajęcia, kawa w wyciągniętej ręce, przytulanie pod czerwonym pledem, marzenie o kocie, łaskotki i śmiech przed zaśnięciem.

Taka codzienność, trochę jak światło przez białą firankę, słóńce w butelkowej zieleni to jednak prawda, że nie da się pisać o szczęściu, tym zwariowanym latawcu, wychodzi tylko kicz albo zupełna nieprawda, nawet żyć szczęscie jest trudno, tak żeby się nim nie nadąć.
A kiedy powietrze pachnie tak jak dzisiaj, drażniąco, piórkiem po płucach, przypominam sobie, że kiedyś myślałam, że to wszystko nie dla mnie, że umiem być tylko dziewczyną na chwilę i że nawet nie umiałabym inaczej. I myślę sobie jakie to wszystko zabawne, to całe życie, co nam sie wydaje, jak pan los potrafi wystrychnąć nas na dudka, jak bardzo szczęście czai się na nas za rogiem, nawet jeśli nie mamy pojęcia co mogłoby to dla nas znaczyć.

autor: maga.blog.pl

Written by pisany

13 marca, 2009 at 9:58 am

Napisane w z sieci

Between the lines

3 Komentarze

Between to bardzo obcy mi styl pisania, ale urzekający. Jak nie umiem zdań budować, tak autorka robi to pysznie, z przepychem, polukrowanie i estetycznie mimo wszystko. Nie lubię takiego nagromadzenia słów, nadmiaru, a jednak tutaj wciąga, osacza, trudno zapomnieć, nie da się oczu wyciągnąć zanim skończy. To się nazywa: skleić ze sobą czytelnika. Jestem pod wrażeniem tego stylu, oczywiście jest tam grzech patetyczności, ale kto bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem. Przyjemnie się zapoznać z tekstami. Inna niż blogowa maniera.

Fragmenty wybrane

2009-01-03 01:46:48 >> .:: I live in a box of paints ::.

W mojej kuchni dzieje się magia. Banany brutalnie rozgniecione widelcem, mąka (którą się kicha i brudzi), trochę cukru i parę innych, zupełnie niepozornych proszków i puszków, wsadzone w ciepło za szybką piekarnika pęcznieją i rosną. I nagle z mocą zupełnej oczywistości na stole staje ciasto, i nikt, ale to nikt, nie podchodzi do niego z nieufnością że to przeciez wbrew wszelkiej logice, żeby tak właśnie teraz wyglądało trochę mąki i bananów, i że piekarnik to nie kokon, do którego włazi gąsienica a wylatuje motyl (przecież to też zupełnie oczywiste, tak że wystarczy wzruszyć ramionami i prychnąć Biologia). Więc przyjumję, że ta magia musi mieć jakiś tajemniczy związek z Chemią i pewnie nawet trochę z Fizyką, co w gruncie rzeczy niczego nie tłumaczy, ale wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem.
Gdyby marzenia miały zapach, pachniałyby bananami. Marzenie o domu rośnie razem z ciastem. Nie ma w nim wcale poważnych projektów, kolorów ścian i firanek, są za to schody koniecznie drewniane i skrzypiące, jest bardzo ważna kuchnia z dużym stołem i oknem, na którym z doniczek wyrastają zioła, jak obietnice kolejnych czarów, odkładania na później, na nigdy, kolacji na szybko i przed telewizorem. Jest też ogromna wanna, najlepiej ciągle pełna niestygnącej, truskawkowej piany, takiej do zdmuchiwania z kolan, która łapie światło i rozbija na kolorowe oczka. Są balkonowe pelargonie, których nie lubię, ale kiedy mokną pachną samym domem i trochę jeszcze wiosną, wyrastają z mocnego przekonania, że nie mogą istnieć nieszczęśliwe domy, w których hoduje się pelargonie. Cały dom jest jak rozrysowany świecowymi kredkami, gdzie ciągle coś się zamalowuje i domalowuje nowe, tak, że zupełnie nie ma już miejsca i trzeba wziąć nową kartkę, a wtedy wszystko zaczyna się od początku (więc znowu mam miejsce na werandę porośniętą bluszczem i niebieskie filiżanki i wyrastające na ścianach kwiaty i szklaną miskę pełną kamieni przywiezionych zewsząd). Zadziwiające jak wiele rzeczy można zapleść w koszyk, do którego wrzuca się plany i planiki, do którego ciągle dorzuca się najnowsze pomysły i wyjmuje te lekko już zużyte.
I myślę sobie, że dobrze, że jedna rzecz jest stała, że nie ważne jak szybko zmienia sie zawartość koszyka, to zawsze Ty trzymasz go w rękach, a w tym trzymaniu (mocnym i obiema dłońmi) jest jakaś pastelowa pewność, że w domu będzie słońce. Bo kiedyś marzenie o domu było marzeniem o pałacach i basenach, a teraz jest jakimś nastawieniem na przyszłość, ziarenkiem fasoli, które ma misję dotarcia do nieba.

2009-03-10 00:42:41 >> .:: Groszek cukrowy ::.

Czasami myśli nabrzmiewają powoli, jak strączki zielonego groszku, tak, że staję się od nich ciężka i powolna, aż nie zaczną pękać i wtedy rozsypują się we wszystkich kierunkach, rozturlane, rozpędzone, niemożliwe do zatrzymania, wypadają ze mnie i nic nie mogę poradzić na bałagan, który po sobie pozostawiają. Słowa mieszają się z myślami, z historiami dawno już zapomnianymi i tymi zupełnie jeszcze świeżymi, soczyście pękają na języku, rozbijają się o skórę, o twarze, o ściany, o wszystko, co chce słuchać.

Groszek pierwszy to jakieś dziwne myśli o śmierci, ale nie te egzystencjalne z wyrytym memento mori, tylko jakieś kleiste i ciężkie, ale zupełnie nierozumne, jakby dotykało sie palcem wielkiego robaka i próbowało ustalić dokąd i po co idzie. Może za bardzo jesteśmy serio w tym śmiesznym poprzyklejaniu do czasu, do fotografii, kamyków w kieszeniach, uśmiechów, herbaty z malinami, kanapek z pomidorem, szczotkowania zębów, przedziałków po lewej stronie i pasów bezpieczeństwa (szczgólnie tych ostatnich). Boję się spadania w to bezpotrzebowanie, w tą wolność od rzeczy małych, a jeszcze bardziej boję się, że to spadanie może zdarzyć się bez żadnego ostrzeżenia. Zaciskam oczy i wciąż nie mogę sobie wyobrazić pustki. Ani niczego innego.

Groszek drugi to niedawne sny o wojnie i papierosach. Zupełnie bez ładu i składu.

Groszek trzeci zawieruszył się zanim jeszcze zdążyłam wmyśleć go w siebie i odnaleźć słowami.

Groszek czwarty jest pragnieniem, żeby istaniała gwarancja dobrego snu, żeby ciepłe mleko z miodem sklejało powieki, żeby ciemność była gęstym tuszem rozlewającym się po resztkach niedokończonego dnia. Owijam się w kołdrę czując każdą linię jej zgięć, owijam się ciasno, żeby nie dopuścić do siebie żadnego ze znanych mi strachów, ale one zawsze znajdą sposób żeby mnie podejść. Bezsenność jest pełna obcych kształtów, szorstkich powierzchni i głośnych dźwięków, jest czasem ożywającego domu i umierającego spokoju. Więc znów, choćbym nie wiem jak próbowała, wszystko uparcie skleja mi się z groszkiem pierwszym (w końcu dojrzewały w jednym strączku). Strach ma wielkie oczy, a ja się zaraz z niego wygrzebię, potrzebuję tylko wiosny i żadnych więcej złych wiadomości.

autorka: http://www.between-the-lines.blog.pl

Written by pisany

10 marca, 2009 at 10:26 pm

Napisane w z sieci

A kocica papierosa

4 Komentarze

Polecam autorkę z charyzmą. Charyzma nie zdarza się często, wręcz nawet rzadko. Można pisać z namaszczeniem, wesoło lub smutno, dawać sobie radę ze środkami wyrazu, robić zapasy z fabułą, ale bardzo trudno mieć charyzmę. Pewnie jak w życiu. Po czym ja poznaję, że występuje? Po takim poczuciu żywiołu i radości, że wiadomo, co się robi. I że ze zdarzeń banalnych za pomocą prostego pisania, robi się teksty przykuwające, zabawne i pogodne, albo uroczo wyzłośliwiające. To wszystko tu jest, polecam zapoznać się z poczuciem humoru i pisania autorki a-kocica-papierosa.blog.pl

Fragmenty wybrane:

no i jak tu nie jechac 2008-04-03 20:46:46

Jechalam autobusem.
A potem spalam na kanapie gdyz stracilam od tego przytomnosc.

Calkiem juz zapomnialam jak to jest oddac sie komunikacji miejskiej.
I to akurat teraz, kiedy komunikacja miejska za sprawa komornika zabiera chleb i buty moim niewinnym dziatkom i kiedy poprzysieglam sobie w duchu, ze nigdy wiecej ani grosza tym smierdzacym spalina padalcom.

A tu naraz moj maz zarzadal swojej polowy mojego samochodu. I musialam dac, no bo co.

Dalam i pojechalam.
Nie tak od razu wszakze, bo gdy tak stalam na przystanku bez parasola spadly na mnie grad i szarancza.

Komunikacja miejska posiada obok rozliczlicznych zalet same wady.
To samo okno, ktore sie nie zamyka zima, latem sie nie otwiera.
Czytac sie nie dalo bo mglilo w szczewiach – grzali az mi futro falowalo.

Z niewatpliwych zalet moge wymienic te, ze nie jechal z nami menel.
Z menelem to jest zawsze rosyjska ruletka. Tu ma zastosowanie rachunek prawdopodobienstwa oraz silnia.
Proporcja jest taka, ze w naszej aglomeracji jeden menel przypada na piec srodkow transportu.
W stolicy na jeden srodek transportu przypada pieciu meneli.
Wyniki badan odnosza sie do okresu jesienno-zimowego zatem stoleczna komunikacja posiada w tym czasie piec razy mniej zalet niz tutejsza.

Zaprawde powiadam wam, trudno to sobie wyobrazic.

P.S. Media donosza, ze ksiadz Edward puscil na komputerze film pornograficzny a potem rozebral sie do polowy. Nie uscislily do ktorej.

spór o drzewo iglaste 2009-01-27 11:49:51

Zatem choinka.

Choinka jest rafą koralową na wzburzonym oceanie mojego małżeństwa, o którą rok rocznie rozbija sie ono z wielkim hukiem.
O choinkę bijemy sie od zarania. Nie zdarzył się w tej materii nigdy gorszy sezon.
Urodzaj tu mamy zawsze.

Mamy choinkowe walki zapaśnicze, choinkową wojnę nerwów, choinkową próbę sił, choinkowe demonstracje feministyczno-maskulinistyczne.
Żadne z nas się nie poddaje, nie ustępuje pola.
Tak, jak w przyrodzie odwiecznie przychodzą po sobie wiosna, lato, jesień i zima, tak i u nas, jakiś czas po świętach następuje awantura dzika z chujami i kurwami w rolach głównych, pod hasłem:

„Kochanie, wynieś choinkę”

Zawsze tak samo, zawsze wściekle, zawsze w wielkim afekcie.

Przybliżony termin awantury domowej na tle (będącej jednocześnie swoistym ukoronowaniem niesnasek świąteczno-noworocznych, symbolicznym zamknięciem sezonu) uzależniony jest, w dużej mierze, od gatunku drzewka bożonarodzeniowego.

I tak, na przykład, najdłuzej trzymają się sosenki, dzięki czemu mogą stać nawet do marca.
W zasadzie moglyby zdobić salon nawet dłużej, gdyby nie fakt, ze tracą kolor i rudzieją.
Osoboim zdeterminowanym polecam próbę pociągnięcia ryżej sosny na kolor zielony przy użyciu farby w spray’u.

Na drugim miejscu pod względem trwałości upierzenia plasują się jodły kaukaskie, aczkolwiek bez przesady: koniec stycznia.
Igliwie opada umiarkowanie prędko, jednak uroda tleje dość szybko, gdyż jest to drzewko delikatne i wiotkie. Już około Nowego Roku obserwujemy smętne obwisanie gałązek pod ciężarem bombek, które przyjmują pomału pozycję up side down.

Zdecydowanie w ogonie wloką się świerczki, które już w Wigilię zasnuwają dywan grubą warstwą wybitnie kłującego igliwia, a w Sylwestra mamy do czynienia z suchym kościotrupem zdobnym w lampki, nadgryzione pierniczki-koniczki bez nóg i papierki po cukierkach.

Z pewnościa najlepiej pod względem trwałości wypada choinka sztuczna, a jej niezaprzeczalny walor kolorystyczny także nie ulega naporowi czasu.
Brak naturalnych aromatów sztukować możemy dezodorantem do pomieszczeń, który automatycznie rozsnuwał będzie woń świeżo zżętego lasu co 9, 18, lub 36 minut.

Ze zrozumiałych jednak względów nigdy w życiu sobie nie kupię sztucznego drzewka.
Mogłabym bowiem wpaść w szał w październiku.

A jesienią nie-lu-bię.

nie oglądaj się teraz! 2009-02-16 10:37:41

Porządek, porządek.

Wszędzie czystość i higiena.
Lustra nieopalcowane, kurze wytarte, podłogi lśniące, sprzęty poukładane, muszle wyszorowane, kafle wypucowane, buty w rządku na półce (na buty), przyprawy poukładane alfabetycznie, szkła wg wzrostu w serwantce, bielizna kolorami w bieliźniarce.

No.

Tyle utopii.
Realia kształtują się nieco odmiennie.
Kontrastują.

„Jaką jesteś gospodynią?”

Na podobnie sformułowane pytanie poradnika domowego, gdyby takowe padło pod moim adresem, odpowiedziałabym, że świetną. W życiu nikomu bym się nie przyznała, że jestem BEZNADZIEJNĄ panią domu.

Że nie nadążam za rozbieganą własnością, że kurz mi odrasta w kwadrans, podłogi nie trzymają błysku, zlewy śniedzieją, dywany… nie mam dywanów, gary się piętrzą, papiery toaletowe rozwijają, wanny zarastają mchem, rośliny schną, okna tracą przezroczystość, lodówka knuje, śmieci się rozmnażają, bakterie pęcznieją a pająki przędą.

I zabawki.

SĄ WSZĘDZIE! Mają mnie! Autka atakują ze wszystkich stron, puzzle wyjmuję spod poduszki, pluszaki wchodzą mi nocami do butów, zamiast paców mam kredki, pod wanną pianinko, na prześcieradle babki z piasku, w kieszeniach klocki a w glowie cudną melodię: jak anioła głooos…

A jednocześnie nie mogę przestać sprzątać (albo tak tylko mi się zdaje).
Za mną jednak ciągnie mała armia i niweluje.
Wylewa, wysypuje, wywleka, wywala,
Nie, nie żeby złośliwie.
Po prostu się bawi. A bawiąc się uczy.

Czasami się buntuję. Czasem mowię sobie, że skoro czy się dwoję czy troję to i tak jest bałagan, to ja to pas. Więcej palcem nie kiwnę. Od dziś tylko czytam w klozecie.

I wtedy dzieje się coś fascynującego. Wówczas, w krótkim czasie, powstaje niepostrzeżenie MEGA STRASZLIWIE POTWORNY SUPERBURDEL JAKBY CAŁY WSZCHŚWIAT WZIĄŁ I SIĘ WZIĄŁ ZATRZĄSŁ.

Ale mnie to już nie robi różnicy. Zabierzcie tylko tego anioła.

autor: a-kocica-papierosa.blog.pl

Written by pisany

1 marca, 2009 at 12:50 pm

Napisane w z sieci

Stand

with one comment

Korzystając z podajnika w postaci zapoznany.blog.pl, albo gustując w tym samym, co autor zapoznanego –  dzisiaj: stand.blog.pl. Ach jaki rozmach – napisałam z egzaltowaniem, bo dawno nie widziałam takiego dystansu i poczucia humoru na czytanych stronach. To się nazywa swada, to się nazywa świadoma kreacja. I ten styl i dialogi. Po prostu się czyta. Jest jakaś trudność w budowaniu dialogów u autorów blogów, z którą autor stand.blog.pl w ogóle nie ma problemu. Jest taka potoczysta, rytmiczna i pełna życia lista dialogowa, którą brać i się nią cieszyć – szczególnie polecam scenarzystom wszelkiej maści.
Dzisiaj z wykrzyknieniem zapodaję, bo to dobre teksty, no i dawno nic takiego nie znalazłam. Co nie oznacza, że traciłam nadzieję.

Fragmenty wybrane:

świeżynka 2009-01-27

Wykorzystując wolne chwile w ciągu dnia, wsiadłam do właściwego środka komunikacji miejskiej i wybrałam się na przejażdżkę. W celu określonym oczywiście, bo to nie czasy na nieskrępowane przechadzki.

Ścisk niemiłosierny. Aż mnie mdliło. A najgorsze, że ludzie tak potwornie śmierdzą. No i się rozpychają.

– Niech pani uważa! – zapyskował do mnie dzisiaj jeden gbur, nadziewając się na moją – przyznaję – sporych rozmiarów czapeczkę z wielkim daszkiem (to na wypadek gdyby śnieg padał tudzież deszcz). Facet na oko mógł mieć lat 25, cera śniada, oczy ciemne, twarz niepozornie okrągła, więc chamstwo miał w genach.
– Niech pan uważa! – odparłam i w niezmąconym spokoju odwróciłam głowę ku szybie, przez która podziwiać mogę ulice mego miasta.

Myślałam potem o tym chamie ze dwie godziny. A może nawet ze trzy.

– Widzi pani, pani Elu – zagadnęłam sympatyczną ekspedientkę z osiedlowego warzywniaka – teraz nie ma już dżentelmenów. Albo metro, albo noworusy, albo geje.
– O, geje, geje! – westchnęła pani Ela z niesmakiem, obracając ogromne marchewki w dłoniach. – Wyrośnięte aż nadto. Pakują chemii jak dziki!
– Niech pani da. Ja schrupię wieczorem zawsze, gdy mnie ściska podczas mojej diety – stwierdziłam rzeczowo.
– Ze świecą w ręku szukać teraz faceta jak się patrzy – wróciła do myśl pani Ela. – Dam pani jeszcze te dwie mniejsze. Dla równowagi.
– Ha, ha – chrypnęłam. – Dla równowagi. Też pani zmyśla. Cała roztrzęsiona jestem po tym incydencie, a pani, że dla równowagi.
– Ano cóż zrobić.
– Cóż zrobić! – zgodziłam się.

W domu postanowiłam powrócić do rzeczywistej harmonii, odsunąć od siebie wpływ złej energii i czerpać ze świata, co dobre. „Jakie to dziwne, że wciąż mnie rozstrajają takie duperszwance! A tak dbam, by nie wkręcać się w ponure relację z ludźmi, którzy jak powszechnie wiadomo, wykazują się ogromną nonszalancją w kontakach międzyludzkich” – snułam refleksję, zalewając melisę wodą na 10 minut w kubku pod przykryciem.

Czas mijał nieubłaganie.

(Czuję jak się zbliżam wielkimi krokami do siedemdziesiątki).

Z gotowym i ciepłym napojem w dłoni przystąpiłam do lektury e-maili.

Obowiązkowo, na poczatku nasza-klasa.

Się muszę przyznać, że nawiązałam kontakt z Kazimierzem. No, taki chłopak z podstawówki ode mnie. Wtedy był jakiś taki mało rozgarnięty. Teraz nie mówię, że się wiele zmienił. Ale przez jakiś inny okular spoglądam na rzeczywistość i też inaczej go widzę.
Więcej powiedzmy, wyrozumiałości mam i współczucia wobec niego. Mówiłam już, że oookropnie sentymentalnam się zrobiłam.

Łyk melisy (ciut goraca) i lecę z lekturą:

„Cześć Stasiu, No i się skończyło wszystko, co dobre. Dostałem wypowiedzenie. Katarzyna raczej mnie teraz z domu wypuści. Najlepiej na zawsze. Hehe. Wiesz, potrzebuję jakiejś przyjaznej duszy. Piotr wyjechał, Szymon zagoniony, a Radka ledwie na telefon mogę złapać raz dziennie. Żony trzymają wąsko za pysk. Dziwić się, że na mnie mówią potem „Kazek-imadło”. Może byśmy się zgadali wreszcie na tą zaległą kawę w tych okolicznościach. Wypłakałbym się z moich żalów, a ty byś mi o swoich sukcesach opowiedziała? Masz mój telefon? 0 509-287-4624 Kazek”

Ja?! Sukcesy?!!!

Ekhm. No, oczywiście. Ale skąd on o tym wie?

Poza tym nie ja na zdjęciu głównym zamieściłam zdjęcie ze ślubu (nie odbyłam), z córeczką (nie posiadam) i w samych majtkach na plaży, żeby się pochwalić zapasami tłuszczu na zimę stulecia.

Zresztą – nieważne.

„Cześć Kazek, Dobra, pewnie. Cóż mi szkodzi. Bardzo fajnie będzie. To widzimy się jutro na przykład? Mam czas, Stasia”

Tak, jutro będzie dobry termin. Rano idę na zabieg do kosmetyczki, a poza tym będę świeżo po fitnesie. Mam wówczas ciut zaróżowione oblicze. Listonosz kiedyś widział i mówił, że bardzo świeżo wyglądałam. Tak powiedział, nie kłamię. „Świeżo pani wygląda”.

takie wizualne sprawy 2009-01-26

Kochana Adelo!

Trocheśmy straciły kontakt przez ostatnie miesiące. Dobrze, przyznaję. To wszystko z mojej winy. Nierozsądnie odcięłam się od świata, sądząc, że te kilka lat zmieni – jeśli nie mnie, to przynajmniej moje otoczenie. Wszystko wzięło w łeb, gdy wczoraj, idąc spacerem, by odetchnąć powietrzem poza domem, natknęłam się na wspomnienie sprzed, och!, dekady.

Pamiętasz może? My, dwie milczki, o pulchnych uroczo ciałach, leżące na brzegu morza i marzące o lepszym świecie…

Gdy szłam zatem i myślałam o tym (cóż Ci poradzę, że takam sentymentalna!), to aż łza mi skapła najpierwej na policzek, a potem na następny. Cała fala. Co ja mówię, fala – sztorm mi się z oka toczył.

Nie, nie o to poszło, że czuję się dziś nieszczęśliwa (wręcz przeciwnie!), ale o to, że tak mnie w serduszku ścisnęło do głębi. Że gdzie Ty jesteś? Że co z Tobą? No i wtedy te łzy się polały, ech, polały.

Na szczęście dziś jestem spokojna. Obecnie zbilansowane hydrologicznie oczodoły podążają za każdą literką stawianą tu, na tej stroniczce, powolutku.

Gdyż bowiem lubię ważyć słowa.

A propos…

Schudłam w ciągu tych ośmiu lat odkąd się nie widziałyśmy jakieś, hm, 480 gram. Mam dokładną wagę, więc monitoruję wszystko na bieżąco.

Zmarszczek przybyło trochę, owszem. Nie będę może przybliżała szczegółów topografii swej skóry jednakowoż. Są zresztą też rozstępy, cellulitis, cyc mi obwisł o 60 procent, włosy przerzedziły się, paznkocie pożółkły i nieco wysuszyły (ale nie widać, ponieważ je zamalowuje regularnie emulsją specjalną). Dziwisz się? No cóż, skończyłam 30 lat. Trudno być idealną przez całe życie! Najważniejsze, że ja i moje ciało przyjaźnimy się ze sobą. Coraz rzadziej dochodzi do konfliktów.

Co do moich znajomych bliższych lub dalszych. No więc bliższych już nie mam. Dalsi stali się jeszcze dalsi – jakieś rodziny, jakieś dzieci, kredyty na 30 lat… Daj mi święty spokój!

Żorżeta? Och, Żorżi kochana. Oczywiście korespondujemy ze sobą trochę. Piszemy e-maile, dodajemy się na kolejnych forach internetowych, czasem poskajpujemy. A zdjęć od niej mam cały folder. Wszędzie ta sama mina. Naburmuszona jakaś taka. Zresztą powinna napisać coś niebawem. Generalnie u niej też się trochę podziało.

U mnie w rodzinie? Lepiej nie mówić. Nie daję rady. Może kiedyś Ci opowiem. Ale po co w zasadzie? No powiedz mi?!

Mężczyźni? Też daj mi spokój. Kawały mięsa z naciskiem na kawały. A ja na starość (no, nie śmiej się ze mnie tylko!) mało dowcipna się zrobiłam. Poza tym jestem wegetarianką. Pijam po 5 litrów wody dziennie i co jakiś czas przechodzę na dietę makrobiotyczną (chodzi o harmonię organizmu; mój terapueta, który leczy mnie od uzależnień powiedział w każdym razie, że diety nie zagrażają memu życiu).

W ogóle dużo się interesuje stroną duchową. Regularnie stawiam tarota, czytam horoskopy, a także uczęszczam na kursy psychologiczne w praktyce, czyli w sklepach nawiązuję kontakt werbalny ze sprzedawczyniami, które – uwierz mi! – w wielu kwestiach rozumieją mnie aż nadto.

Cóż jeszcze?

No nie wiem. W sumie czuję się spełniona, w znakomitym otoczeniu, oduczyłam się narzekać, a gdy mogę – dzielę się swoją wizją świata. Zwłaszcza dbam o tych, którzy gdzieś zabłądzili. Młodzi często błądzą. Młodzi, niedojrzali, nieuformowani. Takie prawa natury i czasu, powiem Ci.

Stwierdzam to jednak oczywiście z neutralnością w tonie głosu, gdyż nie przejmuje się już tak bardzo innymi ludźmi. Są, są. Nie interesuję się, nie wnikam, nie angażuję. Taka się zrobiłam! O!

Na koniec muszę Ci się przyznać, że pracuję od pewnego czasu w branży rozrywkowej. Takie, powiedzmy, wizualne sprawy. Ale to może następnym razem. Nie chcę Cię przynudzać, a poza tym ciekawa jestem, co u Ciebie. Spotkamy się jakoś może i pogadamy, co?

Całuję,
Twoja Stasia

Autor: stand.blog.pl

Written by pisany

3 lutego, 2009 at 9:57 am

Napisane w z sieci

S-atrapa

4 Komentarze

Pisanie takie sprawia czytającemu wiele przyjemności. Nic tak nie cenię jak proste historie, które napisane są bez wydumanych form i fajerwerków z dziedziny środków wyrazu. S-atrapa to seria dobrych, nieegzaltowanych treści, nawet jeśli o uczuciach to bez patosu lub drobiazgowości. Oczywiście, że żałuję, że nie są to dłuższe wypowiedzi, ale to dziedzina blogu, który pewne rzeczy zakłada. Marudzę, bo chciałabym więcej. To dobrze świadczy o opowiadającym. Powodowanie głodu to tym razem wielka zaleta.
Może powinnam większe pisać te zapowiedzi i relacje czytanych autorów, ale też chcę budzić niedosyt.

Fragmenty wybrane:

o tym, dlaczego warto zmywać naczynia

Stłukłem kubek. Kubek nie mój, Tomka. Został tylko jeden, nie do pary.
Już nie będzie można pić razem – gdzie „razem” to także przedmioty.

No kurde, kubek po prostu.
Tyle razy tłukłem kubki, talerze, szklanki i kieliszki.
I dopiero teraz, nie wiem czemu, pomyślałem o przedmiotach jako fragmentach zdarzeń, obok miejsc i ludzi.

Gdy z tych kubków piliśmy kawę, wiosną, w minionej przestrzeni.
Nic już nie będzie takie samo, a jedyny świadek tamtego czasu leży w koszu na śmieci – rozbity.

gra w klasy

Stwierdziłem, że jestem już dostatecznie duży, by przeczytać Lolitę, a zarazem jeszcze dostatecznie młody, by jej czytanie nie było nieprzyzwoite. Oczywiście w tym sensie, że w pewnym wieku człowiekowi z wyższym wykształceniem nie przystoi nie znać tej książki. W żadnym innym.

No więc zabrałem Nabokova ze sobą do „31”. Usiadłem i czytam. A w autobusie wycieczka z podstawówki [byli w McDo’ i teraz wracają]. W pewnej chwili miejsce obok mnie się zwalnia i przysiada się dziewczynka z wycieczki: jakaś inna niż jej koleżanki, nie taka skurwiała, z rzeczywistym wdziękiem i delikatnością. I tak siedzimy obok siebie: ja – pedał z Lolitą na kolanach, i ona – złotowłosa niewinność, cała wyzywająca tym swoim niepokalaniem.

Ale dwa przystanki dalej „czwarta gie wysiada” ryknęła opiekunka i dzieci z krzykiem wyrwały się do wyjścia. Ich miejsce zajęły stare baby wracające z kościoła, prawdziwe marynaty z dziewictwa.

I tylko chłopiec w czerwonej bluzie opierający się o szybę, tylko on.

Autor: s-atrapa.blog.pl

Written by pisany

17 stycznia, 2009 at 7:39 pm

Napisane w z sieci

I dont mind

3 Komentarze

I-dont-mind zawiera w sobie tyle świeżości, choć przecież temat zrealizowany w wielu wariantach. Za to tutaj dobrze podany. Mam słabość do ciętego języka i pikantnych opowieści, albo nie mam słabości do słodzenia. A tutaj jest tak wytrawnie przyjemnie. Widać rozwój, nie wszędzie widać, a tutaj proszę, z miesiąca na miesiąc progres następuje wyraźnie. Podobają mi się riposty i puenty, relacja bohaterki opowieści bywa tak naturalnie nasycona emocjami, i wcale bez melodramatu. Po prostu dobrze się czyta i nie jest to komedia we wnętrzach biurowca warszawskiego, ani w środku ciuchów od Baczyńskiej. To pomaga.

Fragmenty wybrane:

if you see her…
Wzmaga się we mnie uczucie ogólnego wyjebania emocjonalnego i fizycznego, wykorzystania i rzucenia w kąt bez ani jednego słowa przypominającego wyjaśnienia. Tracę nadzieję.

Tak naprawdę zrozumiałam wiele już w zeszłą sobotę, przez to przypadkowe niezauważanie mojej osoby przechodzącej gdzieś nieprzypadkowo, przez ten cholerny podświadomy sygnał, że coś jest nie tak. Niestety, jak zawsze, mózg ludzki wywiązał się ze swoich pieprzonych obowiązków i zepchnął to wszystko w najciemniejszy kąt umysłu. W takich kątach zazwyczaj ludzie macają się po kryjomu.

Mam ochotę pobiegać. Z nożem.

Angelina Jolie.
Wczoraj wchodząc do sypialni, stwierdziłeś (z poważną krzywicą twarzy), że Angelina Jolie wymyśliła sobie takie nazwisko tylko dla celów komercyjnych.
No, nieważne, że jej ojciec też nazywa się Jolie.

Związek, w którym różnica wieku między partnerami wynosi ponad 10 lat, jest ciekawym doświadczeniem dla obu jego uczestników. Ktoś mógłby pomyśleć, że ja znalazłam sobie tatusia albo sponsora a ty młodą dupę do pieprzenia albo dziecko do wychowywania. Ciekawe ile w tym prawdy.

Nie wiem, czy będziemy kiedyś w stanie uwierzyć sobie w wierność, jeśli zaczęliśmy w taki sposób. Nie wiem,czy uda nam się sobie zaufać całkiem spokojnie, skoro wiemy, jak lekko potrafimy kłamać.

Czasem wolałabym umieć dobrze udawać dziwkę, żeby nikt nie wiedział, że tak bardzo się boję być w łóżku z mężczyzną.
I po co tyle pytań.

obiad.
Zrobienie ci obiadu nie jest takie trudne. Wystarczy tylko zadzwonić, zamówić wszystko na odpowiednią godzinę, przepakować w niepozorne miseczki i dowieźć do twoich drzwi.
Zrobienie ci obiadu nie jest takie trudne, ale ty w ostatniej chwili mówisz, że jednak zjesz w pracy, pytasz, co ugotowałam, mówię prawdę, że nic, a co mam powiedzieć, uspokajam cię, nie czujesz się winny. Niesłusznie.

Dzwonię i odmawiam, robię z siebie wariatkę, która chyba nie umiała policzyć domowników, czyli siebie i kogoś jeszcze. Ale przyjmują. Więc to nic. 🙂

autor: I-dont-mind

Written by pisany

11 stycznia, 2009 at 11:20 am

Napisane w z sieci

Bukovska

2 Komentarze

Dzisiaj nieco zakurzony, ale bardzo atrakcyjny bukovska.blogspot.com. Autorka nie wiadomo czy wróci i w jakim języku, ale to co pisała do tej pory świadczy o sporym rozmachu i umiejętności w prowadzeniu narracji. Jest seks, jest rada, jest spostrzeżenie. Bardzo udana mieszanka. Nie jest to może tak zgodnie z poprawnością i wysokim morale, ale przecież dlatego lubimy literaturę dosadną. Postać stworzona to kobieta niepokorna, wyemigrowana, umiejąca cieszyć się życiem. Proste teksty, proste życie: for fan. Czuć młodość, mimo wszystko.

Fragmenty wybrane:
z cyklu: poradnik cioci karolinki
Każda z nas, zepsutych lasek, staje czasami przed tym ważkim problemem: jak pozbyć się namolnego, albo, co gorsza, zakochanego faceta. Dobrze wiemy, jak bardzo potrafią oni być upierdliwi. Poza tym z ogonem w postaci złamanego męskiego serca ciężko gdziekolwiek bywać, nie mówiąc o podrywaniu następnych. Jako osoba uczynna i bezinteresowna przygotowałam zatem krótki poradnik pt „Jak pozbyć się faceta w weekend?”, w którym przedstawiam podstawowe zagrania.

1. Wyprowadzka do innego miasta, a najlepiej kraju. Jeśli masz możliwość, jest to sposób najprostszy z możliwych. Znikasz, przepadasz, nie zostawiasz żadnych namiarów. To niemożliwe, jeśli macie wielu wspólnych przyjaciół, ale chyba jesteś już dużą dziewczynką i wiesz, że najlepiej spotykać się z mężczyznami spoza swojego kręgu. Facet zostaje ze wspaniałymi wspomnieniami i nie wie nawet, gdzie cię szukać. Tak zrobiłam z moim polskim kochankiem, czy, jak sam lubił się nazywać, narzeczonym. Byliśmy ze sobą aż rok. To dużo za dużo. Wkręciłam się wtedy w tę całą romantyczną jazdę: kolacje w knajpach, śniadanie do łóżka, oglądanie filmów pod kołdrą. Poza tym stali kochankowie maja tę zaletę, że wiedzą, co lubisz. Ja na przykład lubię szybkie numerki w miejscach publicznych. Ten potrafił wejść mi do przebieralni w sklepie z bielizną, odwrócić mnie do ściany i przelecieć w pięć minut. Bomba. Ale po roku przestało mnie bawić ukrywanie przed nim innych kochanków, budzenie się i zasypianie obok ciągle tego samego (choć całkiem przyjemnie zbudowanego) męskiego ciała. Postanowiłam spierdolić. Nic mu nie mówiąc, zaczęłam w firmie nagrywać zagraniczny kontrakt. Trwało to jakiś miesiąc. Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat w ten weekend, kiedy miałam samolot do Danii, on jechał na ślub brata do innego miasta. Miał wrócić w poniedziałek, ja miałam samolot w niedzielę. W piątek, jak tylko wyszedł, zaczęłam się pakować. Nie zostawiłam kartki, listu, numeru telefonu, nic. Wiem, że próbował mnie szukać, ale zabezpieczyłam wcześniej wszystkie ślady, a w firmie zabroniłam udzielać jakichkolwiek informacji o mnie osobom z zewnątrz. I tyle. Simple as fuck.

2. Jeśli nie możesz się wyprowadzić, albo po prostu nie masz na to ochoty, pozostaje zerwanie kontaktu. Tu w sukurs (sic!) przychodzi nam technologia. Współczesne programy komputerowe i gadżety potrafią bardzo ułatwić życie. Po pierwsze, wchodzimy do swojego filtra antyspamowego i ustawiamy jego maila jako nadawcę spamu. Tym sposobem cała korespondencja będzie lądować w koszu, a ty nie będziesz musiała zawracać sobie tym głowy. Poza tym bezpiecznie jest skasować wszystkie maile z przeszłości, jeśli kiedyś po pijaku naszłaby cię chęć odnowienia kontaktu. Nie muszę chyba dodawać, że odgrzewane kotlety są słabe i nigdy nic dobrego z nich nie wynika. Po drugie w komórce, tak jak kiedyś ustawiłaś sobie swoją ulubioną piosenkę na dzwonek połączeń przychodzących od NIEGO, tak teraz wejdź z powrotem w ustawienia i nagraj ciszę. Tak, żeby twój telefon milczał, kiedy będzie dzwonił. Jeśli używasz poczty głosowej, będziesz niestety musiała kasować jego wiadomości ręcznie, bo żaden operator nie wpadł jeszcze na to, żeby wprowadzić usługę nie przyjmowania wiadomości głosowych z określonych numerów.
Program mailowy i komórka – to powinno wystarczyć. Po sprawie.

3. Wyższa szkoła jazdy: poderwij jego najlepszego przyjaciela. Nie tylko rozwalasz swoją relację z nim, ale też ich przyjaźń. Masz za to dodatkowe punkty i będziesz się smażyć w piekle razem ze mną.
Jeśli rzeczywiście są przyjaciółmi, a zwłaszcza takimi od podstawówki albo liceum, może być ciężko. Ale potraktuj to jak wyzwanie. Najprostsza metoda, to zadzwonić do tego przyjaciela z tekstem, że jesteś ostatnio zaniepokojona zachowaniem swojego faceta. Wymyśl coś, że pije więcej niż zwykle, albo strasznie dużo pracuje. Cokolwiek. To i tak tylko pretekst. Oczywiście aby omówić sprawę, musicie się spotkać. Na kawie z zatroskaną miną opowiadasz o tym, jak on źle ostatnio wygląda, jak przygasł, nie chce iść do lekarza, a przecież na pewno – widzisz to – coś jest z nim nie tak. Jeśli okoliczności pozwalają, możesz się nawet popłakać (uwaga tylko na makijaż, nie chcesz wyglądać jak topielec z czarnymi liniami od tuszu na policzkach). To przełamie dystans fizyczny, on będzie musiał przytulić zapłakaną dziewczynę przyjaciela. Punkt dla ciebie. Ale uwaga, na pierwszym spotkaniu nic więcej, żadnych pocałunków. Na razie zawiązujecie koalicję pod hasłem jak-pomóc-przyjacielowi-bo-dzieje-się-z-nim-coś-złego. Oczywiście musicie pozostać w kontakcie. Na następnym mitingu waszego małego zespołu bądź przygaszona, nieobecna i zagubiona. Aż tak się martwisz sytuacją. Jeśli znowu cię przytuli – zajrzyj mu w oczy. Powinien chcieć cię wtedy pocałować – nie pozwól mu. Jeszcze nie. Na trzecie spotkanie załóż swoją najlepszą bieliznę, bo jeśli jesteś w tym tak dobra jak ja – na bank wylądujecie w łóżku. To będzie dziki seks. Zakazany. Przyjaciel twojego chłopaka powinien być dla ciebie jak brat, a ty dla niego jak siostra. Złamiecie tabu. Nie będziecie się mogli powstrzymać. Jeśli jest dobry w te klocki, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście kontynuowali swoje schadzki. Jeśli nie – możesz go olać. On i tak będzie miał koszmarne poczucie winy. I teraz ostatnia kwestia: czy będzie chciał okłamać swojego przyjaciela, a twojego chłopaka, i nic mu nie powiedzieć, czy też powodowany skruchą przyzna się do tego, że przeleciał mu dziewczynę. Sama się zorientujesz. Prawie na pewno twój facet będzie chciał cię zostawić. A jeśli to jeden z tych zakochanych desperatów, którzy chcą z tobą być „mimo wszystko” – odejść możesz ty, mówiąc, że już nigdy nie będziesz mu mogła spojrzeć w oczy po tym, co się stało.

4. Jeśli jest żonaty, sprawa jest prosta. Powiedz mu, że zadzwonisz do jego żony. Nawet jeśli, o zgrozo, chce się dla ciebie rozwieść, na pewno nie chce, żeby jego życiowa partnerka wiedziała, że ma na boku dupę. Po pierwsze, na sprawie rozwodowej ma wtedy orzeczenie winy jak w banku. Po drugie, oni są zaskakująco lojalni w stosunku do swoich ślubnych, nawet jeśli posuwają inne laski. Jeśli ma dzieci, tym bardziej nie będzie chciał, żeby rodzina wiedziała, że ma kochankę. Dlatego, nawiasem mówiąc, tak lubię spotykać się z żonatymi: bo tak łatwo jest ich później spławić.

5. Spraw, żeby sam cię chciał zostawić. Jeśli łączy was seks – stań się oziębła albo kiepska w łóżku. Jeśli rozmawiacie o ideałach, wartościach, globalizacji i systemie opresji w krajach totalitarnych – zamień się w próżną i cyniczną królewnę. Jeśli łączy was sztuka – przestań czytać książki, chodzić na wystawy, stań się totalną ignorantką, której imię Leonardo kojarzy się tylko z Di Caprio. Żeby nie mógł z tobą zamienić zdania na poziomie. Tylko uważaj, żeby twoja zmiana nie stała się czymś pociągającym. Zdziwiłabyś się, jakimi przymiotami ciała i ducha facet potrafi się zafascynować w kobiecie. Dlatego musisz mieć pewność, że to, jak się zmienisz, wpłynie negatywnie na jakość waszej WIĘZI. Nie będziecie mieli ze sobą nic wspólnego.

Słyszałam kiedyś taką piosenkę „50 ways to leave your lover”. Spodobał mi się tytuł, reszta jest nieważna, bo jej nie zapamiętałam. Tych sposobów jest na pewno więcej niż pięćdziesiąt, wszystko zależy od twojej wyobraźni. Poza tym wiadomo, że każda sytuacja jest inna: czasem on jest młody i jesteś jego pierwszą miłością, czasem dojrzały, i jesteś miłością jego życia, czasem ma żonę i chce się dla ciebie rozwieść, czasem ma z tobą najlepszy na świecie seks, którego nie doświadczył nawet z profesjonalistką, itepe. Te wszystkie uwarunkowania należy uwzględnić przy wyborze metody. Kopirajtów nie zastrzegam, bierzcie i jedzcie z tego wszystkie. Te proste metody możecie ze sobą mieszać i modyfikować. Jak mówi mądrość ludowa: sky is the limit.

autor: bukovska.blogspot.com

Written by pisany

4 stycznia, 2009 at 9:15 pm

Napisane w z sieci

Uboczny

5 Komentarzy

Fałszywi debiutanci. Pojawiają się z chwilą kaprysu, nie pierwszy to ich w sieci pobyt i nie ostatni. Ludzie, którzy czują pisanie, tak jak inni czują konieczność zakupów. Żałuję, że niekonsekwetnie autor ubocznego trzymał się swoich starych adresów, bo nie mogę pokazać większej całości do poczytania, ale pojawił się znowu i jest to powód. To pisanie metatekstowe, o samym walorze jaki niesie publikowanie myśli i mimo, że jest w tym rodzaj samobiczowania, to przecież żadna ujma. Odświeżająco jest poczytać, że ma się wątpliwości, gdzie leży granica między opowiadaniem historii, a koniecznością jej opowiedzenia. I o czym tak naprawdę należy pisać, czy jajko na twardo warte wzmianki, czy może byty wyższe godniejsze? Tak myślę, gdy ubocznego w kolejnych wcieleniach czytam.

Fragmenty wybrane:
Siedzę przy biurku i mówię sobie – „będę opowiadać historię…” – nie – zaprzeczam wobec siebie, stawiając na fakty, będę dobierał słowa, kombinował linijki, dla efektu – jednak – w zamian za iluzję, że to co widzę – jest – jak mówię. To nie będzie prawda, ale wystarczy uruchomić proces, wystarczy, że ja piszę, że ja czytam, że ja widzę, że reaguję – rzeczywiście – wypełnia to mój czas, więc ma miejsce, więc jaki z tego użytek? Nie można zapominać, gdzie to się obywa, gdzie jeszcze poza moją głową, że w internecie, wiem, ze tam jesteście, Jezu, jakie to ekscytujące, niemalże doświadczam was, jak widoku ludzi spacerujących po ulicy Warszawskiej w Katowicach… NIE CHCĘ ŻEBY KTOKOLWIEK SIĘ DO MNIE ZBLIŻAŁ, CHCĘ SIĘ TYLKO WYPOWIEDZIEĆ. Ostatnim ratunkiem dla słów, jeśli nie są dobre, jest audyt, sprawdzone… zresztą, można to tak porzucić, te słowa, to w końcu jednak blog.

autor: http://uboczny.blogspot.com

Written by pisany

18 grudnia, 2008 at 5:02 pm

Napisane w z sieci

Karrot

3 Komentarze

A teraz i dzisiaj coś dla odpoczynku, łagodnie pogodnego, dobrze czytającego się, bez zaburzeń natury introwertycznej. Przyjemne przed świętami, które choć niewolne od rodzinnych konieczności, pozwalają na chwilę odpoczynku. Nie wiem jak gospodyniom domowym, nie wiem. Niemniej  pisanie tej gospodyni polecam. Bo nie każdemu dany jest dar lekkiego pióra i z codzienności smażyć dobre w smaku kotlety. Ja bym chciała pod choinką taki prezent znaleźć. By lekko i wdzięcznie jak karrot pisać o codzienności. Jeśli nie jest się bohaterką seksu w wielkim mieście, to kłopot skąd brać zdarzenia. Wydaje mi się, że starą radą wydawców jest, by czerpać z najbliższej okolicy, to uwiarygadnia. Znany, ale miło wykonany pomysł karrot.

Fragmenty wybrane:

czwartek, 4 grudzień 2008
kompocik
któregoś dnia pit przyniósł z piwnicy przetwory robione przez jego mamę.
kilka słoików jabłek do szarlotki i kompot z gruszek.
niedługo potem miał gorączkę i ciągle chciało mu się pić, a że woda jest dla niego trująca, stwierdziłam że zrobię mu wielki kubek kompotu. zrobiłam, zaniosłam jak dobra żona.
miałam tego dnia katar, co jest dość istotne dla opowieści.

bardzo się zdziwiłam, gdy chwilę później pit wpadł do kuchni i rzucił się do czajnika.

to były gruszki w occie 🙂

sobota, 21 czerwiec 2008
szminka
siostra:
Dzisiaj też zainwestowałam 8 zł w błyszczyk z rossmanna. Po użyciu w domu zobaczyłam, że wyglądam jakbym całą noc robiła jakiemuś facetowi laskę, za przeproszeniem.
karrot:
Nie mam pojęcia jak się wygląda po całonocnym robieniu laski (to chyba źle świadczy o moim związku heheheheh)
siostra:
Z tą laską chodziło mi o krwistoczerwone, nabrzmiałe usta, nie wiem co oni dodają teraz do błyszczyków, ale efekt jest nienaturalny.

Właśnie, co jest z tymi kosmetykami teraz? Producenci uważają, że każda chce wyglądać jak gwiazda porno?

Mnie to już można w ogóle na straty spisać. Szminek nie lubię, bo czuję jakbym mnie ktoś w plastik zapakował, a lubię czuć swoje usta. Stymulować się oralnie też. O pocałunkach, jedzeniu i paleniu mówię, zboczeńcy 🙂
Na obcasach chodzić nie umiem. W garsonkach czuję się jak przebieraniec.
Lubię używać swojego ciała w pełni, a te wszystkie plastiki/obcasiki/tipsiki mi w tym przeszkadzają.
Bo jak tu się namiętnie całować z pomadką na ustach, albo jeść rękami z pięciocentymetrowymi pazurami?

autor: http://jutrofutro.blogspot.com

Written by pisany

17 grudnia, 2008 at 4:47 pm

Napisane w z sieci